Jak w domu... czyli powrót do Jeżycjady - "Ciotka Zgryzotka" Małgorzaty Musierowicz

Jak miło jest powrócić do Jeżycjady! Już myślałam, że nie uda mi się teraz dostać w swoje ręce najnowszego tomu, ale pewien voucher i zakupy w Biedronce mi to umożliwiły. I wysztarczyło mi kilka kartek, a poczułam się jak w domu! Bo w Jeżycjadzie zaczytuję się od dziecka. Pamiętam tamte czasy, kiedy chodziłam co tydzień do najbliższej biblioteki i wypożyczałam kolejne tomy serii Małgorzaty Musierowicz. Pokochałam szczerze całą rodzinę Borejków! Każda z sióstr czymś mi imponowała, każda historia czegoś uczyła. I wiecie co? Tak jest nadal.

Przyznam szczerze, po "Ciotce Zgryzotce" spodziewałam się dobrej i miłej książki, tak jak kilka poprzednich tomów serii. A dostałam... wspaniałą lekturę godną dawnych, ulubionych części! Wzruszyłam się kilka razy, utożsamiałam z bohaterkami, marzyłam i denerwowałam się razem z nimi. A moim zdaniem po to się sięga po tego typu książki. Myślę, że "Ciotka Zgryzotka" trafi do grona moich ulubionych tomów Jeżycjady, obok "Pulpecji", "Nutrii i Nerwusa" czy "Noelki". Zamarzył mi się dom taki, jaki ma Pulpecja, spokój podpoznańskich wsi, trochę wolniejsze, choć pełne pracy życie. Kto wie, może to marzenie kiedyś się spełni? Póki co wprawiam się w nie moimi pierwszymi w życiu własnymi kwiatami na balkonie (widać je ostatnimi czasy w tle zdjęć).

Wiele przyjemności dała mi ta lektura, której główną bohaterką była Nora Górska, młodsza z córek Pulpecji. Mamy oczywiście okazję zobaczyć też, co słychać u innych członków rodziny: Józka i Doroty, Ignasia i Agi, Róży, Idy, Gaby, Patrycji czy nestorów rodu Borejko. Mamy tutaj też wiele ważnych wydarzeń dla rodziny (powód moich wzruszeń). Wracając jednak do Nory, jest ona ciekawą, młodą osóbką, rozpoczynającą liceum. Ma ona wiele za uszami, co jest raczej rezultatem gorącego, a nie złego serca. Miło o niej się czyta. 

Czytając ten tom miałam czasem wrażenie (a nawet obawę), że będzie on ostatnim. Całe szczęście na końcu książki od razu podano informację o tytule kolejnej części. Uff... Bardzo się cieszę, że to nie koniec mojej wieloletniej przygody z Jeżycjadą. Oby tylko pozostał tak samo wysoki poziom!



Jeszcze wracając do wspominek z dzieciństwa, chciałam się tu podzielić historią, o której już pisałam na moim bookstagramie. Chodzi o mój pierwszy w życiu autograf od ulubionego autora. Była nim właśnie Małgorzata Musierowicz. Pamiętam to, jakby to było wczoraj: miałam dwanaście lat, byłam po egzaminie na koniec roku z wiolonczeli. Tata zabrał mnie w nagrodę do księgarni, gdzie było spotkanie z panią Musierowicz. Tata kupił mi jej dwie książki - "Nutrie i Nerwusa" oraz "Noelkę". W obu mam wpis pisarki. Tata pochwalił mnie przed nią, jak to ładnie mi poszło na egzaminie, a pani Musierowicz pogratulowała mi i powiedziała, że w " Nutrii..." jest jej ulubiony kawał o wiolonczeliście. Miłe wspomnienie! Trzy lata temu spotkałyśmy się ponownie, stąd treść drugiego wpisu we "Wnuczce do orzechów". Mam nadzieję, że przy kolejnym tomie może znów uda mi się być na spotkaniu autorskim.

Kto tak jak ja uwielbia Musierowicz? Próbowaliście kiedyś zwiedzać Poznań śladami bohaterów książek? Przyznam się, że jakoś w gimnazjum razem z koleżanką Karoliną poszłyśmy na Roosevelta i zadzwoniłyśmy do domofonu przy numerze piątym. Ale nie było tam Borejków...

Zagubiona wśród wspomnień,
Zaczytany intrOwertyk

Komentarze