Magiczny pustynny klimat Bicho Raro... - "Przeklęci Święci"

Lektura książki "Przeklęci święci" Maggie Stiefvater niepomiernie mnie zaskoczyła. Słyszałam o niej różne opinie i nie spodziewałam się tak dobrej i wciągającej pozycji! Wygrałam ją u @book_is.my_life i dołożyłam do stosu #tbr na wakacje. Zaczęłam ją zaraz po ACOWARze i bałam się, że mnie nie zainteresuje, gdyż ciągle doskwierał mi kac książkowy. Aż tu nagle wkroczyłam do pełnego specyficznej magii świata, o innym, swoistym humorze i cudownej opisowości. Nazywam to sobie poezją prozy, uwielbiam taki rodzaje narracji. Trochę mi się skojarzył z pierwszym tomem "Dotyku Julii" Tahereh Mafi, chociaż był to zupełnie inny rodzaj poezji. Ale też mnie ruszało. 

Wkraczamy do pustynnego Bicho Raro, gdzie mieszka niezwykła rodzina Soria. Od lat pielgrzymują do nich pątnicy po uzyskanie cudu. W tym pokoleniu Świętym jest dziewiętnastoletni Daniel. Razem z nim poznajemy jego kuzynostwo: Beatriz i Joaquina, ich rodziców i mieszkających z nimi pątników. Uważam, że pomysł na przedstawienie dokonywania cudów jest tutaj genialny. To nie jest takie typowe - przychodzi ślepiec i wychodzi widzący. Mamy tutaj do czynienia z zajmowaniem się wewnętrznym mrokiem ludzi. To właśnie to pomagają usunąć święci z rodziny Soria. Co więcej, cud nie dokonuje się od razu. Ma on dwa etapy. Po pierwszym cudzie mrok danego pątnika się unaocznia. To również zostało moim zdaniem genialnie wymyślone. Mamy Marisitę, pątniczkę, na którą nieustannie pada deszcz. Jej suknię zajmują chmary motyli, które przez ciągle zmoczone skrzydła, nie mogą odlecieć. Wyobrażacie sobie to?! Albo księdza z głową  kojota. Dosłownie!


Co było również dla mnie takie magiczne, każda przedstawiana postać miała przy sobie tego typu opis: 
"Oto, czego chciał Francisco: odnaleźć na jednym ze swych krzewów różanych pąk czarny jak atrament. Oto, czego się bał: że ktoś poprosi go, by robił cokolwiek innego." 

Czujecie ten klimat? Albo dalej: 

"Prawdę mówiąc, tylko parę rzeczy w historii było perfekcyjnych. Perfekcyjny był zachód słońca w Nairobi w 1912. W Kordobie skonstruowano bandoneon, który perfekcyjnie ujmował w zaledwie jednej nucie dramat ludzkiej egzystencji". 

Mnie czar tej książki dosłownie pochłonął. Uwielbiam takie malownicze opisy, taką zabawę słowem. A co lepsze, zabawę słowem, która czegoś uczy. Tutaj przykład:

Niedługo po tym, jak stodoła powstała, szturchnął ją wiatr, jak szturchał wszystkie rzeczy w Dolinie San Luis. Nic się nie stało, ponieważ zbudowano ją solidnie. Wiatr szturchał ją cały tydzień i wciąż nic się nie działo. Szturchał ją dziewięćdziesiąt dziewięć tygodni z rzędu i dalej nic się nie działo, nie ustąpiła. Jednak w setnym tygodniu wiatr szturchnął stodołę i zawaliła się. W tym setnym tygodniu wcale nie wiało silniej niż wcześniej. To nawet nie ten setny tydzień doprowadził do zawalenia, tylko dziewięćdziesiąt dziewięć poprzednich, tyle że setny zapisał sobie osiągnięcie na swoje konto. 
     Niemal zawsze potrafimy wskazać ten setny cios, ale nie zawsze dostrzegamy dziewięćdziesiąt dziewięć innych rzeczy, które zdarzają się, zanim się zmienimy. 

Jeśli to Was nie przekonało i nie lubicie takich długich opisów i powolnie zarysowanej akcji, ta książka może nie być dla Was. Ale jeśli kochacie takie klimaty, Wasze dusze porwie nocny podmuch wiatru, aż do bezlitosnej pustyni wokół Bicho Raro.

Oczarowana,
Zaczytany intrOwertyk

Komentarze